Trzynasta aktualizacja moich włosów i odrobina tradycyjnego pitolenia:)
Witajcie Kochani,
nadszedł listopad, prawdopodobnie ostatni miesiąc tegorocznej jesieni. Byłoby wspaniale gdyby nadchodząca zima trwała trzy miesiące, wówczas moglibyśmy już powoli myśleć o wiośnie. Tymczasem nadszedł czas na comiesięczne podsumowanie moich włosowych poczynań – a działo się sporo. Zdecydowanie październik zaliczam do miesięcy rozwojowych. Zanim zagłębimy się w szczegóły, pamiątkowe zdjęcie:
(KLIK w obrazek, aby powiększyć)
Miesiąc rozpoczęłam nieco niefortunnie, eksperymentując z roztworem gencjany,
mocno przyciemniłam włosy,
a próbując nowy kolor sprać, zniszczyłam końcówki włosów – czego mnie to nauczyło? Szanowania tego co się ma, czyli kolejny krok w „akcji akceptacji” za mną. Mimo wszystko pojawiły się też dobre strony tego przedsięwzięcia.
Największym odkryciem zeszłego miesiąca jeśli chodzi o „DIY kosmetyczne” było stworzenie własnego płynu dwufazowego do demakijażu oczu – bardzo, bardzo mi odpowiada.
oraz maseczka z kurkumy,
którą stosuję od jakiegoś czasu, ale to właśnie w październiku opisałam ją na blogu. Jeśli nie próbowaliście to polecam.
W październiku także pierwszy raz od bardzo dawna skróciłam (a nie tylko podcięłam końcówki jak zwykle) włosy.
(KLIK w zdjęcie, aby powiększyć)
Mimo że nie jest to imponująca zmiana długości, dla mnie jest mocno zauważalna. Każdego dnia będąc na spacerze patrzę na włosy mijanych przeze mnie dziewczyn, które mają właśnie takie cienkie końcówki, identyczne jak ja przed podcięciem oraz na włosy dziewczyn z równo podciętymi końcami, nie mogąc się do końca określić, która opcja podoba mi się bardziej.
Pierwsza według mnie jest bardziej naturalna, niepokorna, wolna i na luzie, druga natomiast ukazuje lepiej potencjał włosów, wydają się być dużo zdrowsze, bardziej gęste i nie fruwają aż tak mocno. Na moich włosach aktualnie bardziej mi odpowiada ta „podcięta”, głównie dlatego, że włosy lepiej się układają, ale u innych dziewczyn podobają mi się obie wersje.
Będąc przy włosach muszę wspomnieć o odkryciu październikowym czyli o odżywce „Long Repair” marki „Nivea”. Dla mnie (i wiem, ze nie tylko dla mnie) jest ona wspaniałym kosmetykiem.
Próbowałam już ją też w wersji bez spłukiwania i tak użyta jest bardzo lekka, dużo lżejsza niż np. różowo-czarna „Loreal”, a nawet trochę lżejsza niż mango-aloes od Balei. Na świeżo umytych włosach nie zostawia specyficznego filmu jak wspomniany „Loreal”, który to film jest bardzo pomocny przy układaniu włosów. „NLR” wygładza bardzo mocno włosy i dodaje blasku.
Moja pielęgnacja w październiku
Była tradycyjna. Czyli olej (oliwka BD, olej ze słodkich migdałów "Khadi" oraz olej rokitnika z aloesem), szampon (bez SLS „BabyDream”, z SLS „Bambi” rumiankowy) i maska/odzywka.
Prawie do końca października używałam płukanki z siemienia lnianego. Przygotowywałam ją z żelu lnianego połączonego z wodą. Na początku roztwór był prawie całkiem wodnisty, z czasem zwiększałam ilość żelu – w efekcie włosy po takiej kuracji były grubsze, super się układały. Później zaczęłam dodawać ziół, wprowadziłam nowe odżywki i włosy zaczęły mi się szybciej przetłuszczać. Dlatego póki co zrezygnowałam z płukanki i ograniczyłam pielęgnację, a skóra głowy wraca do siebie.
Wygląda na to, że październik był ostatnim miesiącem olejowania włosów przed każdym myciem (prawdopodobnie miała w tym swój udział odżywka „Nivea Long Repair” lub olej z rokitnika i aloesu – bo tylko to zmieniłam w pielęgnacji). Aktualnie nie mam już potrzeby tak częstego olejowania włosów gdyż są tak gładkie, że wszystkie gumki, frotki, spinki, żabki i klamry z nich spadają.. Cieszy mnie bardzo ich stan i gładkość, ale już chyba bardziej gładkich nie chcę. Dlatego w listopadzie myślę, że stosować będę raz na jakiś czas tylko maskę wzbogaconą olejem. Jest to przełom, gdyż od przeszło roku olejowałam włosy praktycznie przed każdym myciem...
Moje ścięcie włosów przyczyniło się do ich wyprostowania, dlatego na czas jesieni i zimy prawdopodobnie odłożę próby wydobywania fal... Nie jest mi przesadnie przykro z tego powodu, gdyż falowane włosy nauczyły mnie docenienia włosów prostych.
We wrześniowej aktualizacji pisałam Wam o moim zamiarze używania suszarki jesienią i zimą.
Muszę tą decyzję zweryfikować i dodać, że tylko wówczas, gdy nie mam czasu, a włosy muszą być suche przed wyjściem... Jakiś czas używałam suszarkę po każdym myciu (stosując ciepły -nie gorący- nawiew podczas suszenia i zimny na koniec) i moje końcówki (jeszcze przed podcięciem) bardzo ucierpiały. Dlatego moim zdaniem jeśli włosy są cienkie i delikatne, a my dysponujemy czasem lepiej jest je zostawić do naturalnego wyschnięcia – nawet jeśli trwa to kilka godzin...
Tyle o włosach, mam jeszcze dla Was nowinkę prywatną (jeśli to w ogóle kogoś obchodzi) od 23 września nie pije kawy. Od liceum byłam wielkim kawoszem i lubiłam nawet bardzo mocną kawę, którą mogłabym nosić ze sobą w dzbanku i pić cały dzień... Później piłam już słabszą, ograniczając się do jednego kubka dziennie czasem dwóch... Pierwszy raz odstawiłam kawę w ciąży, gdyż przestała mi smakować – drugi raz właśnie pod koniec tegorocznego września, z dnia na dzień bez przemyśleń, poczucia straty czy bólu głowy. Jestem bardzo zadowolona z tej decyzji, mimo że jest to kolejna rzecz eliminowana z mojego hmmm jadłospisu (?). Następną są batony... Nie jem ich już czwarty dzień
Na tym zakończę moje pitolenie z okazji aktualizacji. Bardzo Wam dziękuję, za odwiedziny, „lajki”, listy i czynny udział na blogu, dzięki któremu ta internetowa strona żyje, a nie jest tylko jednostronnym komunikatem. Wasze zaangażowanie jest motorem do tego, aby „Czeszę się” czesało bezkres internetu z postami w kieszeni. Jeszcze raz dziękuję za wspólnie spędzony miesiąc i zapraszam do następnego. Miejmy nadzieję, że listopad będzie dla nas dobrym, tego Wam i sobie życzę.
PS
Zachęcam do tego, aby zwolnić tempo naszego życia, na ile mamy ku temu możliwości, aby listopad stał się dla nas bardziej słodkim..
Buziaki.