Witajcie moje Drogie,
będąc na spacerze naszła mnie refleksja... Każda mama wie, jaka jest radość, gdy utulimy maleństwo i mamy chwilę dla siebie. Ponieważ mnie to błogosławieństwo spotkało spacerując właśnie, miałam całą godzinę na przemyślenia, które Wam po części przekażę... Ponieważ jest sobotni poranek, mąż mi wyjechał i nie mam z kim pitolić, pozwolę sobie popitolić Wam.
Jestem typem obserwatora, naleciałość jeszcze ze studiów– nie mylić z podglądaczem . Ale aby coś poznać i mieć święte prawo się o tym wypowiedzieć, trzeba to najpierw poobserwować, a że staram się nie być ignorantką -obserwuję wiele. Zaobserwowałam więc, smutek na ulicach. Może moje miasto nie nastraja pozytywnie, może biometr był niekorzystny, może przegapiałam jakąś żałobę narodową, nie wiem. W każdym razie smutek był wszechobecny i przenikający. Kobiety krzyczały po swoich dzieciach szarpiąc je i (być może nie mając już siły na wnikanie co jest przyczyną krzyku dziecka) ciągnęły ze złością w wiadomą tylko sobie stronę. Czasem gdy kolo mnie przechodziły, twarze ich przypominały grymas bólu i wściekłości niezdolny do odwzajemnienia uśmiechu, którego i tak pewnie nikt o zdrowych zmysłach i instynkcie samozachowawczym by im mimo wszystko nie posłał... bardziej ze strachu niż z lekceważenia... A kiedy zjawi się szaleniec, który ma cywilną odwagę być zadowolonym, słowa jak kamienie rzuca mu w myślach uśmiechając się przy tym i potakując...