My hair story

29WRZ2012

WITAJ, WELCOME, BONJOUR, BIENVENIDOS, APIE, BEM-VINDO, TERVETUOLA, FAILTE, SALUTON

Witam wszystkich wędrowców internetowych szlaków. Przedstawiam i zostawiam do dyspozycji, Wam mojego bloga, który powstaje z potrzeby umieszczenia gdzieś poza głową, informacji zebranych przeze mnie, dotyczących pielęgnacji włosów. Próbując wyłowić z sieci, informacje dotyczące prawidłowej pielęgnacji włosów, można bez problemu w ową sieć się zaplątać. Nie trudno jest się zrazić i poczuc kompletnym baranem konsumpcyjnym starając się, przebrnąć przez pokręcone jak loki Magdy Gessler składy kosmetyków. Dlatego, że taki stan jest mi bliski, postanowiłam w miarę rozsądnie spisać sobie wszystko, co jest według mnie istotne, a jeśli przy tym choć jeden włos, jednej osoby się ocali, to moja radość niczym niezmącona będzie.

Kim nie jestem? Nie jestem fryzjerką, dlatego owy blog nie może być rozumiany, jako fachowe źródło informacji: „jak fryzjerować na własną rękę” . Niemniej co zamieszczone jest na niniejszych stronicach, uprzednio przetestowane zostało na mojej własnej, osobistej, często umęczonej głowie.
Nie jestem też chemikiem, skończyłam socjologię, a nie farmakologię i nie mam dowodów, które by głosiły, że moja wiedza dotycząca składów kosmetyków, pozwala na edukowanie innych osób. Dlatego tego nie robię - informacje, które uzyskacie na tym blogu pochodzą z mojej własnej analizy i poszukiwań - jeśli masz wątpliwość sprawdź sama interesujący Cię skład.

Kim więc jestem? Jestem świadomą konsumentką, którą nowa rola w życiu, jaką jest macierzyństwo nauczyła, że trzeba wiedzieć więcej. Mając wybór korzystajmy z niego rozsądnie, zaopatrujmy się w produkty, które nam służą, a nie są przypadkowe. Taka moja rola tu Smile. Między karmieniem, gilaniem, tuleniem, przewijaniem i bujaniem znajduję chwile, aby z rozkoszą wysmarować włosy, co rusz to innym mazidłem, po czym śpieszę donieść o efektach.

Zapraszam Was do podróży, rozpoczynającej się na uroczej prowincji, o dziewiczym krajobrazie, która nosi nazwę „Włosy naturalne”, przejedziemy spalonym pociągiem linii „Trwała ondulacja” do miejscowości „Farby” i zostaniemy tam na dłużej, rozkoszując się pięknie malowanymi, jednak mocno zniszczonymi murami starych kamiennic, powoli zauważając, że jest to jedynie sztuczna makieta... Z entuzjazmem wyruszymy w dalszą drogę, gdzie przez łąki i gaje ręce nam Henna podaje i w tym miejscu poczekamy i pomyślimy co dalej... Plan jest taki: na pewno zdrowe włosy, dobrze by było, żeby były długie, no i fajnie jeśli się uda zejść do naturalnych. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy.
Tak więc Drogi Wędrowcze, jeśli znalazłeś, a raczej znalazłaś - Droga Wędrowczyni, coś co Cię może zaciekawić to proponuję zaparzyć kawę i zapraszam do mojego bloga.

Witaj i czuj się jak u siebie Smile.

 

 Historia moich włosów

Aby dowiedzieć się czegokolwiek o moich włosach na dzień dzisiejszy, musimy cofnąć się w czasie o jakieś 12 lat, bo tyle mniej więcej czasu, jak się okazało, niszczyłam swoje włosy.
Natura obdarowała mnie całkiem przyzwoitymi włosami, których absolutnie i systematycznie nie doceniałam nic, a nic. Zawsze były za proste, za cienkie, źle ułożone, ogólnie fe.

Niestety nie wpadłam na to, że mam wpływ na ich wygląd... Na moje usprawiedliwienie pochodzę z czasów zamierzchłych, kiedy to internet był dobrem trudno dostępnym, a do bliższego kontaktu z owym dobrem, zmusił mnie dopiero fakt rozstania z pierwszym narzeczonym, który to przesądził o tym, że chcąc nie chcąc, muszę zacząć sporządzać sama te cholerne dokumenty Worda. Żeby nie było, całkowicie się nie zatraciłam... Excel nadal mnie nie dotyczy....

Włosy moje niechciane, niekochane, blond piórka zostały poddane zabiegowi "kwaśnej trwałej ondulacji na grubych wałkach". Dokładnie pamiętam to zdanie... było to ostatnie zdanie, które słyszałam siedząc na fryzjerskim fotelu. Będąc w salonie fryzjerskim, jestem bezbronna.
Na wszystko się godzę, moje oczy są lekko rozbiegane, serce szybciej bije, racjonalne myśli chowają się na samym końcu mózgu, siedzę i patrzę w lusterko, lekko skrępowana. Tym razem nie było inaczej.

Zdecydowanie salon fryzjerski nie jest moim ulubionym miejscem, dlatego w moim genialnym umyśle wykluł się pomysł, po co się męczyć i fryzjera czas wyręczyć. Wracając na moment do owej trwałej. Jest to bardzo inwazyjny zabieg, który wysusza na wiór włosy. Nie polecam i na dzień dzisiejszy na pewno bym go nie powtórzyła jednak na zdrowych, niefarbowanych włosach wyszło fajnie, lekkie fale, uniesione przy nasadzie – gdybym wtedy wiedziała to co wiem teraz.. Nie posiadam zdjęcia po zabiegu, ale mam jedno na którym trwała ta jest na końcówkach. 

Włosy farbowałam latami, ścinałam i zapuszczałam. Naturalny blond zamieniłam na sztuczny żółty, a zaczęło się od zachcianki, na włosy koloru bordo. Sztuczny blond trwał i trwał, w tym czasie moją ulubioną firmą był Loreal, a pielęgnacja ograniczała się do odżywki.

Jednak jak to u kobiet bywa, z chwilą pojawienia się nowego narzeczonego, pojawiła się ochota na nowe włosy. Wybór padł na ciemny brąz, był to Schwarzkopf. Kolor wyszedł oczywiście prawie czarny i tylko w sztucznym świetle było widać brązową poświatę. Wiele osób stwierdziło wówczas ze jest OK- ale porównując do sztucznego blondu, niby co by nie było??

Kolorem ciemnym cieszyłam się około trzech tygodni i przestałam się cieszyć... Czesząc włosy, myśli już krążyły wokół rozjaśniaczy, dekoloryzacji, cytryny... Z bólem serca patrzyłam, na roześmiane blondynki z reklam i pragnęłam, tak bardzo mieć z powrotem złote włosy. Chodziłam od salonu do salonu z miną kota ze Shreka i pytaniem czy usuniemy to czarne coś. Odpowiedź zawsze była ta sama - „nie” - plus chłodne, lekko drwiące spojrzenie w stylu - „trzeba było paprać?!” - w końcu ktoś się ulitował. Zaproponowano mi pasemka.
Jak już wspomniałam, u fryzjera mózg mi przestaje działać dlatego - z głębi serca nienawidząc pasemek - oczywiście się zgodziłam, uchachana na dodatek. Siedziałam na tym fotelu cały dzień, zapłaciłam majątek, fryzjerka była wykończona -stwierdziła, że gdyby wiedziała, że mam tyle tych włosów to by się nie podjęła (zapamiętałam to zdanie z wiadomych względów :) ) no i wyszłam... z pasemkami...i z połową długości. W domu oprzytomniałam i po dwóch tygodniach już nie mogłam patrzeć w lustro bez wewnętrznego krzyku rozpaczy.

Postanowiłam więc, wziąć sprawy we własne ręce. Zamówiłam profesjonalną pastę dekoloryzującą bez amoniaku (tak to się nazywało -specjalnie sprawdziłam Cool ) i machnęłam nią włosy, a co!? Stan mojego umysłu idealnie ilustruje ten oto obrazek.

I jak wyszło? Hm na pewno wyszły włosy... kilka ciągnęło się jak guma do żucia, co mnie odrobinę przeraziło, ale nie osądzaj mnie – to tylko włosy Smile. Poza tymi drastycznymi elementami, według mnie było lepiej- przynajmniej nie było ciemno i nie było włosów w paski. 

Ponieważ nie wiedziałam wtedy za dużo na temat praw, którymi rządzi się rozjaśnianie włosów, nie domknęłam ich łusek, co w efekcie po jakimś czasie dało efekt żółtych włosów...grr

Po tych przeżyciach uderzyłam się w pierś, pomyślałam Mea Culpa i postanowiłam wrócić do włosów naturalnych po raz pierwszy. Zatonęłam w wizażowej lekturze i pochłaniałam wszystko, o czym dziewczyny pisały, a dotyczyło pielęgnacji włosów. Stosowałam naturalne rozjaśnianie i odkryłam WAX. Tak wyglądały moje włosy po tych zabiegach:

 

Mniej więcej po roku, mój entuzjazm, jeśli chodzi o włosy naturalne lekko opadł. Chciałam żeby były jasniejsze... zależało mi też żeby ich nie zniszczyć..aż tak..Wyczytałam wiadomo gdzie o sprayu rozjaśniającym "Joanny", który delikatnie, nieinwazyjnie i co ważne równo miał rozjaśniać mi włosy. O dziwo tak się stało. Długo byłam mu wierna, efekt mi się podobał. Poniżej fotka po dość długim stosowaniu tego psikacza plus płukanki fioletowej. Na ten czas zapomniałam o Waxie i o jakiejść szczególnej pielęgnacji -to był okres zmian w moim życiu (zresztą jak zwykle) i okres podejmowania kilku ważnych dla mnie decyzji - na włosy zabrakło już czasu :). 

 

Powrót do naturalnych włosów to dla mnie trudny czas bo lubie z nimi kombinować. Niemniej bardzo często, ambitnie wyznaczam sobie taki cel, po czym znika on jak sześciocentymetrowy odrost. Jadnakże jak już zaczęłam interesować się nawilżaniem włosów, pielęgnacją, a przede wszystkim nie szkodzeniem po raz kolejny odstawiłam "koloryzatory".  Latem moje włosy mocno jaśnieją na słońcu, co pomaga wrócić do naturalnego koloru bez lęków. Moje postanowienie poprawy było tak mocne, że nawet na własny ślub nie zafarbowałam włosów (zrobiłam to trzy miesiące po ślubie...).

Czas mijał, zdobywałam coraz większą wiedzę na temat pielęgnacji włosów. Nieukrywam, że zawsze ciekawił mnie ten temat. Jeszcze bardziej zachciało mi się szukać niusów dotyczących pielęgnacji, kiedy to okazało się, że będę mamą Laughing.  Kolejna próba zaprzestania koloryzowania włosów nastąpiła z oczywisytch względów Laughing. Jednak nie była to próba udana...Podczas ciąży najważniejsze jest samopoczucie mamy, a mama czula się bardzo źle z brzydkim odrostem. Mniej więcej w tym okresie mojego życia pokochałam olejowanie.

Farbowanie nabrało nowych barw (w przenośni i dosłownie) kiedy to odkryłam farby profesjonalne koleston. Nie było źle... na pewno są one lepsze niż drogeryjne. Rysą na szkle stało się to, że po dwóch tygodniach od malowania włosy stawały się brzydko żółte...Jednak nie twierdzę, że to przez tą farbę. 

 

Ostatnim blondem jaki nałożyłam na głowę był (nie pamiętam numeru ale) jakiś najjaśniejszy... mam tylko jedno zdjęcie tego co mi wyszło...trzymam je ku przestrodze..Okazuje się, że nie każdemu jest dobrze w super jasnych włosach.... 

Płukanki wysuszały... miałam wrażenie, że oleje też wpływają na kolor. Nie chciałam farbować włosów co dwa tygodnie, ani rezygnować z olejowania,  postanowiłam przyciemnić włosy... 

 

a potem znowu przyciemnić... bo zawsze trzeba poprawic przecież...

Nie wiem czy to za sprawą hormonów – bo był to akurat 4 miesiąc po porodzie - czy czego, ale po skończonej koloryzacji znaczna część włosów sobie wyszła - pomyślałam „trzeba działać”. Przeczytałam wszystko co znalazłam na temat henny, a raczej farby ziołowej i czym prędzej nałożyłam na głowę khadi ciemny brąz.

Włos mi z głowy przez nią nie spadł... kolor już się mocno wypłukał na długości, przy nasadzie trzyma się dzielnie. Zbliżony do odrostu do tego stopnia, że mam problem żeby ocenić przyrost włosów, więc wygląda na święty spokój... Nie jest to mój kolor wymarzony i na pewno wkrótce coś w nim zmienię. Jednak to dobra baza na to, żeby dać włosom trochę odpocząć... 

Mogę teraz zająć się polepszaniem ich stanu i taki mam zamiar. Moje włosy dopiero zaczynają przygodę z włosomaniactwem, mam też nieco inne spojrzenie na nie, niż dziewczyny z blogów (które czytam i cenię), moje włosy nie są grube. ale mimo to nie zetnę ich na prosto ponieważ zwyczajnie nie podoba mi się taka fryzura :) To tyle, profilaktycznie, jeśli ktoś uznałby moje końcówki za „smętne” hihi.

Więc jeśli wytrwałaś Droga Czytelniczko, aż do tego momentu, to pragnę Ci gorąco pogratulować wytrwałości i zapraszam, do odwiedzania mojego bloga. Będę tu umieszczać informacje dotyczące sposobów polepszenia kondycji włosów, to co znajdę, czego się dowiem, czy nauczę oraz informacje dotyczące tematu bardzo bliskiemu memu sercu, czyli macierzyństwu. Tak więc gorąco zapraszam w nadziei, że znajdziesz coś dla siebie Smile.

Roulina Czeszę Się blog - WITAJ, WELCOME, BONJOUR, BIENVENIDOS, APIE,  BEM-VINDO, TERVETUOLA, FAILTE,  SALUTON nowszy post
comments powered by Disqus

Komentarze Facebooka: