Jak ochłodzić kolor włosów?? Gencjana czy bławatek..?
Witajcie Kochani,
oj co to się działo przez ostatnich parę dni... Pewnie wiele z Was co jakiś czas ma potrzebę zmiany w swoim wyglądzie. Jeśli farbujemy włosy to sprawa jest prosta – zawsze można zmienić odcień, kolor o ton – dwa, można też dokonać totalnej rewolucji. Jeśli jednak zapuszczamy włosy naturalne to taką chęć jest szalenie trudno pokonać – zwłaszcza, gdy poczuciu potrzeby zmiany towarzyszy PMS, w którym czujemy się totalnie brzydkie, a włosy odbieramy jako rudożółte – tak było w moim przypadku...
Ostatnie dni przypomniały mi dlaczego położyłam pierwszą farbę na włosy... Moje naturalne „hairy” po lecie zachowują się trochę tak jak po rozjaśnianiu, czyli to co fajnie pojaśniało trochę żółknie.. Mam nawet aktualnie większy odrost, niż miałam po hennie z indygo. Prawdopodobnie miał w tym zjawisku również swój udział sprej rozjaśniający, który i tak szalenie delikatnie zadziałał – w sensie koloru i w sumie jeśli chodzi o kondycję też – jak zobaczycie poniżej dużo delikatniej, niż delikatny szampon...
Miałam więc na głowie ten śmieszny, żółty odrost. Zawsze staram się pamiętać, aby nie sugerować się tym co widzę w lustrze w łazience, gdyż światło tam jest przekłamane - zawsze, za wyjątkiem PMS-u, kiedy to rozumu trochę brak, a jedynie się ODCZUWA... Nie pozostało mi nic innego jak przecież tylko działać i czymś tą żółć zniwelować.
Jakiś tydzień temu stosowałam płukankę z bławatka. Myślałam żeby zrobić o niej osobny post bo warto, ale jednak wsadzę go do „gencjanowego” - mam nadzieję, że nie zrazi Was długość posta (znowu..).
Tak więc bławatek. Wspaniała płukanka... Nigdy bym nie pomyślała, że może mieć jakikolwiek wpływ na kolor włosów. Po zaparzeniu woda z bławatkiem jest praktycznie przezroczysta...
Nawet kolor kwiatów znika – płucząc jednak takim wywarem włosy naprawdę się ochładzają. Zaliczam tę płukankę do moich ulubionych zaraz obok lipowej (nabłyszczająco-wygładzającej) i rumiankowej (nadającej złoty odcień włosom).
Na zdjęciu przed płukanką zastosowałam maskę z miodem – polecam tą kombinację jeśli zależy nam na pojaśnieniu włosów, a następnie płukankę: rumianek dla ciepłego odcienia, bławatek dla chłodnego – moim zdaniem fajny efekt.
I tak miał wyglądać post o bławatku, jednakże w mojej głowie zaświtał pomysł, że może by tak wzmocnić efekt... Mam w domu już od pół roku nieużywaną płukankę niebieską (która według składu jest jednak fioletową) od „Joanny”, ale postanowiłam postawić na coś czego jeszcze nie próbowałam czyli na gencjanę.
Kupując gencjanę zawsze zwracajcie uwagę, aby był to roztwór wodny. Zanim użyłam specyfiku czytałam o nim w sieci tysiące razy... Wiem doskonale, że trzeba z nią uważać, że kropelka to za dużo bla, bla, że silnie farbuje, bla, bla, bla.. Ja potrzebowałam widocznego efektu (nie wiem chyba gdzieś na końcu mózgu łudziłam się, że mi rozjaśni (???) włosy)... Tak więc zrobiłam płukankę, na ok 3 litry wody dałam ok 5 kropli gencjany. Wysuszyłam włosy suszarką – efekt:
Fajnie – pomyślałam... Dlaczego, więc nie poprawić?? Przecież zawsze trzeba poprawić jeśli coś jest dobrze I tak oto przy następnym myciu włosów i czasowym zaćmieniu umysłu dodałam do podobnej ilości wody kilkanaście kropli gencjany... Jakaś szara komórka jednak zaskoczyła wzbudzając we mnie odrobinę strachu i dolałam wody... Płukałam..Płukałam – kolor wsiąkał i wsiąkał... Po wysuszeniu włosów ujrzałam to:
Moje pierwsze myśli nie nadają się do publikacji, w drugiej jednak chwili pomyślałam, że "nie tak -kurcze- źle..." Były ciemniejsze, ale w miarę równe i miały chłodny odcień. Nie miałam możliwości zrobienia lepszych fotek. Jedyne co mnie irytowało to końcówki, które podchodziły trochę pod fiolet... Czy błękit... Tak czy siak nie było źle – aż przez 15 minut. Siedziałam i oglądałam te końce. Im dłużej na nie patrzyłam tym bardziej myślałam o tym, że jednak w sumie to lepsze były wcześniej, więc może lepiej to (HA! HA!) zmyję... No i tak zrobiłam. Woda lała się fioletowa, a ja dodałam sody do szamponu, aby szybko załatwić sprawę.
Załatwiałam "tą sprawę" w taki sposób jeszcze dwa razy tego dnia...
Nie pamiętam już kiedy tak wymęczyłam włosy – nawet w przypływie desperacji (PMS...) pomyślałam, że może je ściąć... I w tym momencie zapaliła mi się lampka, że już nie myślę racjonalnie i każda następna decyzja prawdopodobnie tylko pogorszy sytuację. Postanowiłam zostawić. Naolejowałam troskliwie włosy i próbowałam o nich nie myśleć. Rano maska i kolejne mycie...
Wczoraj myjąc włosy nareszcie doszłam do koloru, który mi odpowiada. Nie ma już śladu błękitu, ale jest chłodny odcień.
Zastosowałam bardzo intensywną maskę, a raczej mix masek plus półprodukty i włosy doszły do siebie, jednak poniosły ofiarę. Końce, które były i tak cienkie stały się szorstkie. Przejeżdżając dłonią po włosach wyraźnie wyczuć można było różnicę między nimi a resztą włosów. Dlatego mimo, że nierozdwojone i niepołamane zostały ścięte i wyszło tak (efekt na zdjęciu zawsze nieco odbiega - w rzeczywistości jest bardziej opalizujący):
Jednak chcąc podsumować powiem Wam, że jeśli chodzi o gencjanę to jestem na tak. Podejrzewam, że gdybym nie chciała „już-natychmiast” pozbyć się jej w włosów, to obeszłoby się bez podcinania i to przy takiej ilości tego środka – myślę, że dodana jej mniej niż odrobinka do porcji maski nie wyrządzi szkody, a ładnie wpłynie na kolor włosów jeśli zależy nam na chłodniejszym. Dodatkowo zastosowana w większej ilości moje włosy mocno przyciemniła – nie wiem czy u innych zadziała w sposób akceptowalny, ale u mnie jeśli mam być szczera (poza tymi końcówkami) nie było tak źle, a moja reakcja była przesadzona (PMS po raz kolejny się kłania – nigdy nic nie róbcie z włosami w te dni. Szanse, że efekt nam się spodoba, są żadne). Tak więc flaszeczki „G” nie wyrzuciłam i kiedy zajdzie potrzeba myślę, że zrobię z niej użytek tylko mądrzej. Tymczasem wyleczyłam się z na jakiś czas z chęci farbowania włosów i bardzo mnie to cieszy! Bardzo!
- te sterczące pojedyncze włosy prawdopodobnie są wynikiem przeczesania przed zrobieniem zdjęcia włosów grzebieniem.
BHC pisała kiedyś na swoim blogu, że macza w gencjanie rurkę makaronu sphagetti i w ten sposób barwi maskę.. Myślę, że jest to świetna metoda i tak postępując trudno jest przesadzic.
Na koniec mam dla Was jeszcze optymistyczny obrazek z mojego (a raczej naszego) ostatniego spaceru z aparatem...
Kocham jesień.
Ściskam i pozdrawiam - FIOLETOLOVO.