DIY Jak zrobić krem?
Cześć,
dziś mam dla Was sprawozdanie z kolejnego kosmetycznego eksperymentu. Od progu pragnę zaznaczyć, że nie jest to propozycja dla każdego. Na pewno nie będą z niej zadowolone osoby nietolerujące u siebie na skórze maseł, ani kosmetyków pozostawiających jakby powłokę ochronna. Dzisiejszy post nie zainteresuje również osoby, które nie lubią się babrać oraz są zadowolone z ogólnodostępnych kosmetyków.
Zrobiłam sobie krem . A raczej mazidło, bo do kremu to nie podobne. I jestem z niego na tyle zadowolona, że mogę przepis powiesić u siebie na blogu dla pamięci. Natomiast nikogo nie namawiam do równie szalonego pomysłu i nie neguje stosowania drogeryjnych balsamów, maseł czy kremów. Wręcz przeciwnie mam też swoich drogeryjnych ulubieńców .
Co mi było potrzebne do stworzenia mazidła?
40 g masła SHEA,
25 g wosku pszczelego (okazało się to za dużo, następnym razem dam 10 g),
4 ml D-pantenolu,
5 ml gliceryny,
30 ml oleju z orzechów makadamii (którego nie ma na zdjęciu, gdyż pojawił się spontanicznie podczas kręcenia kremu)
20 ml oleju z kiełków pszenicy,
10 ml oleju arganowego.
Przepis wymyśliłam sama, dlatego jeśli ktokolwiek się pokusi o odtwarzanie, zalecam testowanie na małym obszarze skóry. Wszak nie wiem co by tu mogło komu zaszkodzić w takiej ilości jak podałam, ale nie od dziś wiadomo, że są przypadki, które mogą poparzyć się lodem .
Najpierw w kąpieli wodnej podgrzałam wosk, gdy się rozpuścił dodałam do niego masło SHEA.
Następnie (powinnam to zrobić w oddzielnym naczyniu, ale kto ma na to czas...) dodałam D-pantenol i glicerynę bardzo dokładnie mieszając połączyłam składniki.
Po czym wyciągnęłam miseczkę z kąpieli wodnej i dałam składnikom trochę czasu na ochłonięcie, gdyż dwa z użytych przeze mnie olejów nie powinno się podgrzewać. Trzeba obserwować maziaję, aby za bardzo nie zastygła i dodać oleje bardzo dokładnie mieszając.
Przygotowujemy sobie pojemniczki...
i napełniamy. Przez zawrotną ilość wosku pszczelego nie musiałam w zasadzie wkładać ich do lodówki (nie mówiąc o przechowywaniu).
Mazidło jest odpowiednie do użycia gdy przebywa w temperaturze pokojowej, choć trzeba je wygrzebać ze słoiczka w dłoniach od razu się roztapia zmieniając konsystencję na wygodną w użyciu.
Stosuję ją głównie na nogi i tak stosowana u mnie rządzi.... Nogi są nawilżone przez cały czas (!). Stosowana po kąpieli jest wyczuwalna na skórze do następnej kąpieli. Zaaplikowana pozostawia lekki film (wosk i masło), który sprawia, że wizualnie nogi prezentują się znakomicie – efekt jak w rajstopach. Nie jest to tylko moje zdanie, że to mazidło na nogach wymiata . Nie wiem, czy nie będzie za ciężkie na lato. Jednak gdyby nie było, to będzie moim must have do szortów i spódniczki, którą tego lata (jak każdego) obiecuję sobie nosić przynajmniej co drugi dzień.
Dobrze się też sprawdza jako mazidło na szyję, ręce, brzuch itd.
Nie stosowałam na twarz i nie zamierzam , na dłoniach film który pozostawia może irytować, a na ustach się nie sprawdza bo jest podła w smaku .
W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że zakupione na zsk opakowanie do pomadki nie działa wcale. Rozwaliło mi się w dłoni w momencie przekręcania... Dużo lepszym rozwiązaniem jest skorzystanie ze zużytej pomadki – jednak nie ma tragedii bo jak mówiłam na ustach się mazidło nie sprawdza...
Sprawy techniczne: można przechowywać maziajkę 2 tygodnie w lodówce jeśli nie korzystamy z konserwantów.
Tak wygląda moja kosmetyczna przygoda . Bogata w oleje i substancje odżywcze bez barwników, parabenów, glikoli, i innych substancji przeze mnie unikanych.
Jak na pierwszy raz jestem bardzo zadowolona – jedyne co przy drugim razie zweryfikuję, to jak pisałam ilość wosku. Myślę, że spokojnie wystarczy go mniej i równie dobrze maziaja nawoskuje nogi .
Pozdrawiam