Rumianek rzymski - naturalne rozjaśnianie włosów blond oraz trochę pitolenia..:)
Witajcie Kochani,
tyle czasu nie pisałam, że prawdę mówiąc nie wiem jak zacząć... Jak się macie? Mam nadzieję, że w nowym roku wszystko układa Wam się tak jak zaplanowaliście, a jeśli nie to pamiętajcie, że porażki uczą i są niezbędne aby osiągnąć sukces – przynajmniej tak mówią mądrzy ludzie, więc warto im zaufać w tej kwestii. No ale nie „spotykamy” się tu aby o sensie życia rozmawiać, a o włosach przecież. W związku z moją blogową nieobecnością nie wiem tak naprawdę na czym się skupić, co opisać, co zrecenzować, przed czym przestrzec, gdyż wszystko wydaje mi się – może nie mało istotne – ale jest tyle ważniejszych spraw, a zarówno Wasz czas jak i mój chciałabym dobrze wykorzystać. Tym trudniej mi to zrobić pisząc po długiej przerwie...
Zrobię ten post w formie czegoś na wzór sprawozdania – włosowego pamiętnika. Jeśli ktoś ma ochotę to zapraszam do lektury
Jak część z Was wie, przed rozpoczęciem świadomej pielęgnacji włosów, wiele lat je farbowałam. Kilkakrotnie chciałam wrócić do naturalnego koloru jednak bezskutecznie. Udało mi się to po części dopiero teraz, gdy już od około dwóch lat nie farbuję włosów (z jednym „castingowym” wyjątkiem, który mi i tak włosów nie złapał). Wydawałoby się, że super – to teraz oby tylko siwuchy za szybko nie wyszły i luzik ale nie... Nie jest tak łatwo bo jedna rzecz jest mieć włosy naturalne, druga je akceptować, a trzecia lubić... Moim zdaniem zawsze najważniejsze jest to, aby je lubić.
Dlaczego dzieje się tak, że dziewczyny wracające do naturalnego koloru włosów kombinują za chwilę a to żeby przyciemnić, a to żeby rozjaśnić włosy jakimś ziółkiem lub czymś w tym rodzaju? Ponieważ właśnie nasz piękny naturalny kolor nie zawsze jest tak piękny jak powinien być i w naturalny właśnie sposób chcemy go nieco podreperować – z różnym jednak skutkiem. Idealnie by było mieć swoje włosy w wymarzonym kolorze albo chociaż podobnym do tego z dzieciństwa (do którego często nieudolnie próbujemy powrócić), niestety z wiekiem włosy tak jak wszystko ulega zmianie i po zakończeniu przygody z farbowaniem, może się okazać, że nasze włosy to nie „nasze włosy” i wówczas próbujemy „odnaleźć” te kudełki, które wydają się być „bardziej nasze”...
Postanowiłam wspomnieć o tej oczywistej oczywistości, gdyż wiele osób może nie widzieć sensu w zaprzestaniu farbowania włosów, a cudowaniu z różnego rodzaju płukankami w celu uzyskania koloru – ja jednak uwielbiam naturę i papranie się w rumiankach stawiam (u siebie) wyżej niż chemiczne farby do włosów, a do tego lubię eksperymenty...
Wiosna już tuż tuż dlatego postanowiłam przeprowadzić na włosach kurację rumiankową. Zadecydowałam jednak, żeby rumianek był mało tego, że z kwiatków (czyli nie w torebce) to jeszcze rzymski, a nie pospolity.
Podobno istnieje różnica w sile rozjaśniania włosów między jednym, a drugim – na pewno istnieje różnica w cenie, gdyż za pospolity w zielarskim zapłacimy ok 3 zł a za rzymski ok 10 ( za tą samą ilość oczywiście). Jednak czym jest te 7 zł jeśli gra toczy się o blond czuprynę.
Pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła to sam suszony kwiat... Jest ogromny – w porównaniu do rumianku pospolitego i jego elementy są bardzo dobrze zachowane – nie wiem jak to napisać po ludzku – no nie kruszy się Bardzo ładny.
Druga rzecz, która mnie zaskoczyła to zapach. Rumianek rzymski pachnie dla mnie miodem, nektarem, momentami miodem z cytryną – czymś w tym rodzaju, nie jest to zapach tradycyjnego pospolitego rumianku, który także lubię jednak o wiele bardziej na włosach podoba mi się woń rzymskiego (bo po zastosowaniu wywaru zapach utrzymuje się na włosach).
Jak stosuję rumianek?
Ponieważ nie przepadam za ziołowymi płukankami, które przy regularnym stosowaniu przesuszają mi końcówki włosów (a nieregularne stosowanie nie ma sensu) używałam zaparzonych ziół na noc, przed myciem włosów – tak jak zawsze używałam olejów (można zresztą ziół użyć na olej wówczas nie powinny przesuszyć nam włosów). Zwykle rano zaparzałam suszone kwiaty zgodnie o opisem na opakowaniu i odstawiałam na cały dzień. Wieczorem oddzieliłam je od wywaru oraz (raz dodawałam raz nie) trochę soku ze świeżo wyciśniętej cytryny. Wlewałam płyn do buteleczki z atomizerem i jechałam z koksem. Przeważnie zanim kładłam się spać włosy były już suche, upinałam je i szłam się kimnąć. Rano najzwyklejsze w świecie mycie – i to wszystko.
Miałam zamiar stosować rumianek aż do pierwszych promyków wiosny, które cudownie miały dokończyć dzieła, jednak okazało się, że owe zioła działają całkiem intensywnie na moich włosach, a że nie są one w chłodnej tonacji (włosy nie zioła) to tam gdzie jest (był?) ciemny blond (od ucha wzwyż) zaczęły mi wychodzić rudości – które jak część z Was na pewno już wie -kocham, ale u innych. Mnie niestety uroku nie dodają. Dlatego po -chyba- pięciu razach zrobiłam sobie przerwę od rumianku, a włosy się wyrównały... W każdym razie nie jest już tak intensywnie na pewno jak było i zaliczam ten efekt do plusów rumianka
Czy warto stosować rumianek rzymski?
Według mnie tak. Przede wszystkim bardzo lubię jego zapach, ale także moim zdaniem działa mocniej na kolor włosów od rumianku pospolitego choć bardzo prawdopodobne, że wcale nie - wszyscy przecież znamy efekt placebo.
Kolejnym argumentem na tak jest fakt, że widać różnicę stosunkowo szybko (na włosach blond), argumentem przeciw jest to, że nie da się dokładnie przewidzieć tego co zobaczymy
Rumianek jest naturalny to na plus oczywiście, a sposób aplikacji nie jest według mnie uciążliwy.
Podsumowując
Jeśli szukacie czegoś co w naturalny sposób wpłynie na kolor włosów to takie wywary wydają się być dobrym pomysłem (wcale nie musi to być rumianek – może to być pokrzywa w celu np. zredukowania rudości, albo szałwia w celu przyciemnienia, czy nagietek w celu podbicia rudości. Wszystko zależy od tego czy lubicie zioła i ile jesteście im w stanie wybaczyć).
Po kuracji rumiankowej zakończonej jakoś chyba tydzień temu, kolor moich włosów wygląda tak (wbrew temu co może się wydawać włosy są bardzo miękkie i nie mają najmniejszych przesuszeń - taki efekt jest spowodowany wyostrzeniem zdjęcia po jego zmniejszeniu -TDI):
a takie są powyżej linii ucha, gdzie jakiś czas temu były rudości. Nie wiem do końca czy to zasługa na pewno rumianku, czy może już słoneczka – ja prawie każdego dnia jestem dwie godziny na zewnątrz, a zima w tym roku jest przecież prawie wiosną... W każdym razie w mojej skromnej opinii może być.
Na zakończenie powiem Wam jeszcze, że wybrałam się w końcu ostatnio do „Hebe” i mam chyba nową ulubioną drogerię Przemiła obsługa, dziewczyny uśmiechnięte i pomocne, ale nie nachalne. Kasa jest usytuowana na końcu drogerii (nie przy drzwiach) co mi się bardzo podoba, gdy się wchodzi Pan ochroniarz mówi „Witam w Hebe – dzień dobry” z uśmiechem! No i mają moją „Latte” od „Kallosa”.
Moje spostrzeżenia odnośnie tej drogerii są takie, że jest w niej wiele kosmetyków które akurat w moim mieście są trudno dostępne. Jak np. maska do włosów L'oreal „Cellular” - którą parę lat temu chciałam kupić, jak krem „Avene” nad którym się ostatnio zastanawiałam, a nie kupiłam bo właśnie nie było stacjonarnie, jak żel do mycia twarzy „Cetaphil”, nad którym się od dawna zastanawiam (wciąż nie mogąc uwierzyć, że tak dobrze działa zerkając na jego skład..), kremy do twarzy naturalne, których nie znałam i wiele wiele innych produktów. Jeśli macie możliwość, a jeszcze się nie skusiłyście to polecam zajrzeć do „Hebe” jest naprawdę miło.
Będąc w tej drogerii kupiłam tylko jeden produkt do włosów – mianowicie maskę „Seri” bo kocham miód w maskach, a skład uznałam za bardzo wartościowy, gdy tylko go przeczytałam. Litr maski kosztował 15 zł i za jakiś czas postaram się dać Wam znać co o niej myślę. Póki co powiem, że jest inna od wszystkich jakie znam.
I już naprawdę na zakończenia (tak to jest nie piszę, nie piszę, a potem Wam serwuję tasiemca...) Rozpoczęłam swoje trzymiesięczne przygotowanie do wiosny – każdy wie o co chodzi, oczywiście o sok z natki pietruszki.
Ostatnio robiłam wariacje na jego temat – dodałam pomidora, dodałam cukinie ale akurat on najbardziej smakuje mi w najprostszej wersji czyli pęczek pietruszki + sok jabłkowy (najlepiej własnej roboty, a od biedy 100% - słodzonym i z innymi dodatkami mówimy nie) + blender, a ostatnio sitko i dokładne, bardzo dokładne wyciskanie, gdyż już mam dość tych -jakże zdrowych ale no pietruszkowych niteczek Taki przecedzony to czysta przyjemność picia Nie wiem tylko jak aktualnie wygląda sprawa z jego byciem „eko” dlatego nie zachęcam itd. ale informuję (ja już półtora roku nie miałam nawet kataru, więc no coś w nim musi być) - może akurat komuś przypomne o nim...
Także informuję (nie namawiam) o wspaniałych właściwościach płynących ze spożywania oleju lnianego, który ja piję z sokiem pomarańczowym i mnie on służy bardzo.
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób jest to temat „nie do przełknięcia” dla mnie też bardzo długo takim był. Moim zdaniem nic na siłę i do wszystkiego trzeba dojrzeć – ja do mojego lnianego dojrzewałam chyba z rok... Nie ma sensu go spożywać jeśli nas obrzydza do granic – miałam tak kiedyś z czosnkiem.... Jeszcze kiedy mieszkałam z rodzicami byłam istną wampirzycą, kiedy tylko poczułam, że czosnek się kroi to mnie już nie było. Wyczułam go nawet po wietrzeniu mieszkania – no nienawidziłam, smród nad smrody, najgorszy na świecie. A teraz go kocham... Uwielbiam nim przyprawiać i przyprawiam prawie wszystko, dlatego nic na siłę. Być może chęci do lnianego kiedyś same przyjdą.
Tyle na dziś – nie wiem kiedy się znowu odezwę ale bardzo Wam dziękuję za to, że każdego dnia robicie sztuczne oddychanie temu blogowi To bardzo miłe i gdyby nie Wy tego posta by nie było. Dziękuję więc za możliwość oderwania się i spędzenia miło czasu. Wszystkiego dobrego Kochani.
Pozdrawiam.