Reanimacja moich fal
Witajcie Kochani,
trochę mnie nie było.. Wiem, wiem, że to nie ładnie tak zaniedbywać jakże mi drogich Czytelników. Z racji zbliżających się Świąt mogłabym śmiało powiedzieć, że widać już na zakręcie ciężarówkę Coca-Coli, więc każdy rozumie, iż trzeba zawijać w te sreberka co się da z należyta prędkością – ale nie... Nie to zajmowało mój czas, a rozwój osobisty. Zauważywszy jak wiele można osiągnąć w ciągu roku odpowiednio pielęgnując włosy, stwierdziłam że czas sięgnąć głębiej... Dużo, dużo głębiej.
Aktualnie wprowadzam w swoje życie całkowicie inny jadłospis niż miałam do tej pory i totalnie wciągnęło mnie to zagadnienie. Po drodze jest także wyprowadzenie na prostą mojej cery co możecie zaobserwować podczytując bloga i to dlatego ostatnio nie pojawiały się posty. Zamiast pisać nocami - czytałam.
Tyle tytułem niejako wyjaśnień, a dziś mam dla Was coś co jakiś czas temu skutecznie odbierało mi radość z posiadania fal na głowie... Mianowicie ich tzw „reanimacja” czyli
Jak sprawić, aby fale jakoś wyglądały następnego dnia po myciu głowy..?
Pewnie niektórzy z Was nie wiedzą, ale do dwóch lat wstecz byłam całkowicie prostowłosą dziewczyną. Dwa lata temu moje włosy pod wpływem (tak podejrzewam) hormonów zaczęły falować. Trochę jednak czasu mi zajęło, aby to zauważyć
. Kiedy ostatnio miałam na blogu ciąg wpisów poświęcony falom, były to relacje na gorąco po ich wydobywaniu różnymi metodami – jednak zawsze dzień pierwszy, drugiego dnia związywałam włosy i nie było o czym gadać...
Potem zaczęły mnie męczyć fale i zaczęłam je rozczesywać. Moje włosy lekko falują dlatego rozczesując je wilgotne szczotką, zawsze będą prawie proste, a przy użyciu suszarki proste. Trwałam sobie w takim zawieszeniu i trwać miałam do wiosny. Wiadomo czapki, mróz itd... Jednak nie tak dawno naszła mnie chęć na powrót do korzeni i kolejną próbę siłowania się z włosami... Wiadomo, że jak włosy nie dostarczają nam wyzwań to pielęgnacja staję się ciut nudna - przynajmniej dla mnie, lubię wyzwania
. Pomyślałam, że pomogę im być takimi jakie są naturalnie niezależnie czy mi się to podoba czy nie – dam im szansę. Eksperyment wciąż trwa. Już od dość dawna nie robię nic, co moim falom może zaszkodzić i dziś poruszę, według mnie, najtrudniejszy aspekt tych poczynań, czyli fale dnia następnego...
Jak wspomniałam, jakiś czas temu bałam się tej czynności. Szczerze mówiąc ani razu nie próbowałam jej wykonać... W ogóle nie wiedziałam jak się za to zabrać. Miałam przeświadczenie, że jeśli zroszę włosy to się przetłuszczą, a wizja nierozczesanych, skołtunionych włosów skutecznie mnie odstraszała... Wymyśliłam więc swój sposób, który pozwala mi mieć fale na drugie dzień oraz jednocześnie włosy bez kołtunów
– to jest dla mojego rodzaju włosów najlepsze rozwiązanie, ale dla już odrobinę bardziej falowanych może być powodem puchu....
Co robię?
Na początek dzień pierwszy – to od niego wszystko zależy. Jeśli uda mi się wydobyć z włosów stosunkowo silny skręt, wówczas drugiego dnia również coś się z nich da wykrzesać. W przeciwnym razie jest ciężko
. Dlatego ja rozczesuję włosy po myciu, gdy są bardzo mokre grzebieniem – dobrze jeśli jest na nich maska/odżywka do spłukiwania (wówczas rozczesuję TT), jednak cienkie włosy może taka praktyka na dłuższa metę obciążać. Ja tak robiłam na początku, aktualnie rozczesuje włosy gdy są po prostu mokre (nie stosuję masek czy odżywek po myciu).
Wgniatam we włosy żel lniany (love it!! I przy prostych włosach i przy falach jest niezastąpiony) czasem także jakiś środek do stylizacji (wkrótce opiszę co się u mnie sprawdziło, a co nie). Następnie wygniatam tetrową pieluchą resztki wody. Co ważne nie robię tego z głową spuszczoną w dół, a na boki. Moje fale są o wiele ładniejsze stosując taką praktykę niż, gdy ugniatałam włosy z głową skierowaną w dół. No i tyle – dyfuzor, albo schnięcie naturalne – koniec.
Następnego dnia rozczesuję moje włosy grzebieniem. Jest to bardzo ważne, aby nie używać na falach szczotki (!), gdyż wówczas nawet na moich włosach będzie puch Ja używam grzebienia z szeroko rozstawionymi zębami z rossmanna za chyba 5 zł. Strasznie go lubię i mogę polecić
- mimo, że jest plastikowy
.
Dla mnie rozczesanie włosów jest kluczowe – nie potrafię funkcjonować z poplątanymi włosami. Po rozczesaniu następnego dnia moje włosy prezentują się następująco...
I sedno sprawy -reanimacja
Ja używam wody (dobrze jeśli jest przegotowana) oraz odżywki. W tym celu mrs. Potter's d/s oraz Balea mango z aloesem też do spłukiwania. Psikam włosy wodą z dość daleka, wówczas ich nie moczę, a tylko lekko zwilżam, następnie ugniatam włosy dłońmi lub przez bawełnianą koszulkę (przez koszulkę tak się nie puszą). Następnie rozcieram w dłoniach porcję odżywki wielkości czarnego pieprzu i także ugniatam włosy. Nie daję żadnego środka do stylizacji, gdyż na włosach wciąż jest ten, który zaaplikowałam wczoraj. I tyle... Włosy może nie wyglądają zjawiskowo, ale spokojnie następny dzień mogą pozostać rozpuszczone oraz falowane - mnie to wystarcza
.
Tak ma się reanimacja fal u mnie – nie jest to jedyny sposób, w sieci znajdziecie wiele innych pomysłów. Ja nigdzie nie znalazłam (ale też jakoś specjalnie nie szukałam...), aby fale czesać Tak, że nie wiem, może tylko moje włosy to lubią heh
... W każdym razie, jeśli falują Wam włosy to zachęcam do szukania swojej drogi
. Na pewno warto, gdyż fale to rodzaj włosów bardziej kapryśnych niz inne
i każda wskazówka jak je rozszyfrować (mam na mysli indywidualnie oczywiście) jest ważna...
Często zdarza się tak, że wszystko robimy prawidłowo, a włosy i tak nie wyglądają tak jakbyśmy sobie tego życzyły. Powód może być banalny, błahy wręcz dlatego tak trudno go zauważyć... W moim przypadku rozwiązaniem było pozwolenie włosom falować, oraz czesanie ich grzebieniem, być może ta myśl Was zainspiruje w odnalezieniu swojej kropki nad „i” Bardzo Wam tego życzę
Serdecznie pozdrawiam.
