Podsumowanie roku 2014, moja pielęgnacja oraz aktualizacja. Część II
Witajcie Kochani,
dziś kontynuacja wczorajszego wpisu. Dziękuję, że znaleźliście moment na odwiedzenie mojej strony – polecam kawkę i czysty relaks przed całonocną imprezą.
Stylizacja włosów w sylwestrową noc do przeciętnych nie należy, dlatego tym lepiej jeśli podstawą do niej są zadbane i odżywione włosy. Na taki efekt pracujemy cały rok, co jednak jeśli mimo pielęgnacji i tak coś jest z nimi nie tak... No cóż – najlepiej jest zlokalizować problem i go pokonać... Tak jest w moim przypadku. Z rozdwajaniem końcówek borykam się od dawna.. Mimo pielęgnacji, mimo silnego oczyszczania, mimo regeneracji, nawilżania i zabezpieczania one wciąż mi to robią, wciąż się rozdwajają. I niestety nadal rozdwajać się będą, dopóki nie zostanie ścięta cała warstwa włosów, która była poddawana farbowaniu... Włosy są już na tyle długie, że te słabe końce „nie wyrabiają”... Dlatego moje włosy są podcinane raz w miesiącu, czasem częściej... Generalnie jestem zwolenniczką obcinania zniszczonych końców – ale pomalutku. No chyba, że są szorstkie czy źle wyglądają.
Zacznę więc od tego, że podcięłam włosy – a tak... na „Nowy Rok” Na długości nie straciłam wiele, a na pewno wyglądają zdrowiej...
Było tak:
Zdjęcie zrobione przy zachodzącym słońcu, które świeciło bardzo intensywnie (dlatego odpowiedni do sytuacji kolor ) – warunki do fotki żadne... ale kiedy jak nie wtedy.
A jest tak:
Fotka miała być tylko sprawdzeniem czy wyszło w miarę równo, ale był to dzień, kiedy pierwszy raz spadł śnieg i za oknem było szaro buro – okazało się, że taka aura idealnie oddaje kolor moich włosów... Włosy są nieułożone, tyle co uwolnione z kucyka – nieład. Love It.
Tak wyszło cięcie... Czas więc na przyzwoitą aktualizację ze zdjęciem pamiątkowym w roli głównej . Włosy ze stycznia w świetle naturalnym, a z grudnia w sztucznym.
(KLIK w obrazek, aby powiększyć)
jak wspomniałam wczoraj, moja pielęgnacja jest dość ustabilizowana, doszłam w niej do takiego momentu, że spektakularnych efektów już raczej nie będzie – tyle udało mi się wycisnąć z genów i Matki Natury. Według mnie jest pewien progres porównując włosy sprzed roku z aktualnymi – jakby bardziej „mięsiste” no i końce w lepszym stanie – ale to dlatego, że niedawno były podcięte. Tak więc tym bardziej widać, że rezygnacja z comiesięcznych aktualizacji była dobrą decyzją. Ponieważ nic tu się nie dzieje....
Działo się za to na początku blogowania i zanim został on powołany do istnienia... Wiem, że jest to być może już nudne ale nie potrafię przy każdej byle jakiej okazji nie wrócić myślami do tego mrocznego czasu i nie porównać tego co było, z tym co jest... Nie mogę nie wrócić, gdyż takie zdjęcia są dla mnie ogromną motywacją...
(KLIK w obrazek, aby powiększyć)
To oczywiście nie jest tak, że przed blogiem była mega „bida z nędzą” i nagle mnie olśniło, świat się zmienił i jest super. Ja o włosy dbałam zawsze, zawsze była to dla mnie istotna część mnie samej. Być może dlatego, że często wyrażam swoje emocje właśnie fryzurą (najbardziej dosadna była chyba na bardzo krotko i prawie czarno...), pogubiłam się w tym uzewnętrznianiu i spieprzyłam włosy do tego stopnia, że nie potrafię znaleźć zdjęć, gdzie są one rozpuszczone... a jeśli już gdzieś się to zdarzyło to widać jedynie agonalny stan końcówek... Stąd ta henna, stąd ten detoks i zaskakujący finał – bo na początku wcale nie zamierzałam wracać do włosów naturalnych... miały tylko chwile odpocząć. Dlatego lubię porównanie zdjęć z początku z aktualnym – ja tam widzę nie tylko włosy... Może nie jestem sama i ktoś inny tez ma tak „zjechane” .
Tak czy siak jak widać włosy przeszły za pas... Jest to ciekawe zjawisko ponieważ spotyka mnie po raz pierwszy w życiu... Plan na długość jest do kości ogonowej ale nie wiem czy warstwa farbowana na to pójdzie... zobaczymy – prędzej czy później w końcu i tak będzie ścięta w całości.
Ponadto kondycja włosów jest świetna i tak naprawdę nie mam się do czego przyczepić – poza jednym małym szczegółem o którym napiszę wam w najbliższym poście... (bo kobieta jak chce znaleźć powod to przecież znajdzie.. ).
Największym dla mnie osiągnięciem włosowym jest fakt, że znowu noszę je rozpuszczone. Oczywiście nie cały czas, nie zawsze jest to wygodne – ale mogę. Tradycyjnie w takim momencie trudno jest mi się oprzeć, aby Wam nie zacząć kibicować, motywować i w ogóle brakuje mi tylko pomponów... ale jeśli chcesz coś mieć to spróbuj. Jest szansa, że to sobie wypracujesz. Duża szansa i na każdej płaszczyźnie życia.
Dobra. Coraz bliżej północ... słychać już pojedyncze fajerwerki (i czuć już towarzyszące temu mieszane uczucie odnośnie zwierząt, szczególnie ptaków..), czas goni nas i zaraz uciekniecie mi na bale... Dlatego czas najwyższy przejść dalej.
A w dalszej części mam trzy produkty, do których byłam lekko uprzedzona...
Pierwszy z nich to suchy szampon „Batiste”.
Nigdy nie ciągnęło mnie do takich produktów, a ich recenzje omijałam bez żalu... Wychodziłam z założenia, że lepiej jest po prostu umyć sobie głowę i żadna tam „sytuacja awaryjna” mnie nie przekonywała. Ponadto sam fakt nakładania czegokolwiek na nieświeże włosy bardzo mnie zniechęca... No nie moja bajka. Pewnego dnia jednak będąc w Hebe jakoś tak wpadł mi do koszyka... trochę z ciekawości, trochę z przekory wobec samej siebie... Po przyjściu do domu od razu go użyłam (na czyste włosy) to co mi się od razu spodobało to zapach a efekt... no taki sobie... włosy uniesione, ale odczucie, że mam coś na nich nie było fajne. Tak mój szampon sobie przeleżał długo... Zdarzyło się jednak, że musiałam wyjść, szybko.. a włosy miałam dwudniowe czyli czyste ale... i tak sobie przypomniałam o szamponie. Zaczęłam go używać okazjonalnie i okazało się, że zużyłam cały – dopiero wówczas stwierdziłam, że warto go mieć w domu.
Drugie „dziwadło” to woda termalna...
Woda jak woda więc dlaczego taka droga? Chyba bym się nie skusiła na ten produkt, ale był gratisem do innych z „la roche-posay”, więc skoro tak no to spróbuję. Okazało się, że woda faktycznie jest „magiczna” używałam jej latem i przechowywałam w lodówce – poza jej walorami działała fantastycznie jako schładzacz. Poniewż nie rozpyla kropli tylko taką bryzę.. Moja skóra nie wymaga dużego nawilżenia i okazało się, że latem woda termalna mi wystarczała plus co parę dni krem lekki „sylveco”. Ponadto skóra była ładnie napięta, jędrna – nie wiem w sumie jak woda może tak działać ale przecież od dawna wiadomo o zdrowotnych źródłach więc kto wie... Według mnie produkt godny polecenia – szczególnie latem.
Trzecia rzecz to pasta do zębów. Ale nie byle jaka...
Antybakteryjna, idealnie czyści zęby, eliminuje problem krwawiących dziąseł, usuwa osad – pieni się.. mega! Dzięki czemu jest bardzo wydajna, nie posiada fluoru w składzie, nie podrażnia, odświeża (kiedy tylko przestawimy się na jej specyficzny, nieco mydlany smak) - jest fantastyczna:) i zielona.
Skład:
(KLIK w obrazek, aby powiększyć)
Podsyłam wam jeszcze opinie tej pasty na KWC – z tą pastą jest właśnie tak, jak piszą dziewczyny
I to by było na tyle... czas leci, pantofelki już czekają, drinki się chłodzą... życzę wam niezapomnianej nocy i uczucia, że jesteście wyjątkowe, piękne, jedyne i niepowtarzalne, i że to właśnie do Was świat dziś należy A jutro... niech się martwi samo za siebie
Wspaniałego roku 2015! Obfitującego w dobrą energię, dobrych ludzi i mile zdarzenia!!
Trzymajcie się ciepło i do napisania w przyszłym roku
Bawcie się dziś wybornie!