Siemię lniane czyli glut na głowie.
Uwielbiam len. Lniane letnie spodnie, sukienki lniane do kostek, lnianą siatkę na zakupy, lnianą koszulę mojego męża itd. Odkąd zaczęłam olejować włosy z wiadomych względów pokochałam olej lniany.
Jak się okazało po zagłębieniu się w temat, lniany olej wspaniale działa nie tylko od zewnątrz ale także, a może przede wszystkim od wewnątrz. O jego wszechstronnym działaniu możecie przeczytać choćby tu. Ja na ten czas nie potrafię się przemóc i go wypić, jedynie mogę go przemycić w sałatce. Jednak zdecydowanie preferuję jego aplikowanie zewnętrznie. Jeśli jesteście bohaterkami w swoim domu i pijecie olej lniany, to pamiętajcie żeby go przechowywać w lodówce.
Wracając do wątku. Przepadam za olejem lnianym i wszystkimi jego przeznaczeniami. Jedyne czego w nim nie lubię to zapach... Na szczęście nie utrzymuje on się na włosach, czy skórze długo, więc można przeżyć. Od dawna olejuję włosy olejem lnianym wzbogaconym o olejki eteryczne (olejki eteryczne mają wspaniałe działanie postaram się o nich napisać osobny post, tutaj tylko zaznaczę, że nie wolno wcierać olejków eterycznych w skórę, czy we włosy, trzeba je wymieszać z olejem albo balsamem, w przeciwnym wypadku mogą nas uczulić lub poparzyć). Dzięki temu zapach oleju jest wspaniały.
Stosując w takiej formie olej lniany na skórę, cudnie ją nawilża, zawarte w oleju witaminy odżywiają, zapach typowy dla oleju lnianego szybko wyparowuje, a zapach olejków eterycznych czuć całą dobę (!). Od jakiegoś czasu olej lniany na mojej skórze ląduje po każdej kąpieli, bardzo polecam. Ale nie o tym chciałam pisać...
Szwendając się po cudzych blogach zauważyłam, że wiele z dziewczyn stosuje nasiona lnu, czyli siemię lniane na włosy. Wewnętrznie i zewnętrznie. Wewnętrznie to mi się coś kiedyś obiło o oko, że sprzyja zapłodnieniu... Ale zewnętrznie – czemu nie?! Tak jak trzeba potraktować włosy siemieniem lnianym wspaniale ma opisane Alina, ja jak zwykle musiałam po swojemu...
Interesowała mnie maska na włosy. Zaczęłam przyzwoicie,
choć na szczęście wsypałam do miski dużo mniej siemienia (czy tylko mi się to jednoznacznie kojarzy?? ) niż szklankę, inaczej bym chyba musiała do miski je przelać, ale po kolei. Siemię zalałam wodą tak jak trzeba było – ciepłą wodą
i próbowałam „odcedzić” gluta od ziarenek – bez szans, prędzej bym to ziarenko przez sitko przecisnęła. Nie udało się. Pomyślałam, że trzeba kombinować bo już tak mam, że jak coś zaplanuję to do tego dożę, mimo wiatru w oczy. Zaczęłam myśleć, że w skorupce siemienia też muszą być witaminy i w końcu to ono tak lśni, więc jeśli zblenduję wszystko dokładnie to będzie git. Nie myśląc za dużo, żeby nie zmienić zdania - myśl wcieliłam w czyn.
Podczas blendowania blender prawie mi się zapchał(!), ten glut był nie do pociachania. Dolewałam wody i dolewałam, aż w końcu wyglądało to tak
i wydawało mi się, że już może iść na włosy (do niecierpliwych należę).
Jak postanowiłam tak zrobiłam. Muszę przyznać, że bardzo przyjemnie się to nakładało , choć wyglądało jak otręby z jakimś śluzem... Nałożyłam na włosy ile weszło i zostało w misce więcej jak pół. Postanowiłam więc zrobić sobie peeling tym siemieniem (Jeszcze zaznaczę, że z siemieniem na głowie obeszłam się tak jak z maską, czyli folia i na to czapka, żeby grzało). Jako peeling nie jest rewelacyjne -bez porównania jest peeling kawowy, ale nie to było jego przeznaczenie, więc wybaczam. Przy zmywaniu ciała pomyślałam, że ta ciapka na głowie to nie był dobry pomysł... No ale jak to mówią po ptokach.
Siedziałam z tym glutem we włosach godzinę w międzyczasie wędrując po blogach i innych stronach w nadziei, że jest ktoś kto też tak zrobił i nie żałował. Na próżno, jedyne zapisy jakie znalazłam, to raczej przestrzegały, że się tego zmyć nie da. Nastawiłam się więc psychicznie na pół dnia w łazience. Gdy nadeszła godzina zero okazało się, że ze zmyciem siemienia (przezabawne ) nie było żadnego problemu. Ja je kładłam na umyte włosy, po zmyciu dałam odżywkę i było gotowe. Żadnych nieprzyjemnych sytuacji, a zmycie zajęło mi 2 minuty.Juz gdy zdjęłam ręcznik z włosów czułam różnicę, gdyz były cięższe. Tak było z moimi włosami, dziewczyny się skarżą, że miały problem zmywając, więc nie wiem czy polecać, czy nie. Fakt jest taki, że włosy po siemieniu są cudne!
Na fotkach mam nałożony tylko olejek awokado w roli odżywki bez spłukiwania. Nie widać tego na zdjeciu, co czuć dotykając włosy, ale wierzcie mi jest postęp! . Nawet mój mąż zauważył, nie wypada mi zacytować co powiedział , ale to znaczy, że widać .
Na pewno minimum raz w tygodniu będę bawić się z tym glutem bo naprawdę warto. Jedyne co zmienię to dam mniej siemienia i pewnie wzbogacę maskę o miód, cytrynę, może jajko, może kawałek odżywki...zobaczymy - w każdym razie na pewno zmiksowane siemię lniane rulez .